I znowu minęło trochę
czasu – a jesień w pełni i zaczyna być nieprzyjemnie. Wietrznie,
deszczowo, chłodno... a do tego dni coraz krótsze.
Staram się bardziej niż
zwykle zwracać uwagę na to, co z całą rodziną jemy – w końcu
nawet najlepsze ubezpieczenie posagowe dla dzieci nie zastąpi Zuzi
zdrowych rodziców :).
Na szczęście bardzo dobrze
udały mi się w tym roku warzywa – wraz z moją Mamą walczymy o
jak najlepsze ich zachowanie. Piwnica stała się dużo bardziej
ciasna – skrzynie i słoiki wyparły nawet część narzędzi
Janka, więc wysłuchałyśmy kilku gderliwych uwag o marchewce,
selerze i burakach... jakby ktokolwiek brał je na poważnie :).
Zuzia póki co czeka –
dopiero za miesiąc będzie mogła skosztować tych delicji, a póki
co – korzysta z tego, co ja zjem :). A jemy coraz barwniej – i
nawet w porównaniu z latem. Zainwestowaliśmy w parowar, który
powoli przełamuje mężowe opory co do warzyw – oraz wyciskarkę
do soków, która opory te całkowicie rozbiła.
Dlaczego wyciskarkę, a nie
sokowirówkę? Przede wszystkim dlatego, że nie rozgrzewa
niepotrzebnie soku i nie napowietrza go – nasza ma 80 obrotów na
minutę, podczas gdy w sokowirówkach mamy prędkości rzędu
kilkunastu tysięcy obrotów, różnica jest więc kolosalna – sok
zachowuje wszystkie swoje właściwości, nie pieni się i smakuje
tak, jak powinien smakować!
No i wyciskarka, mimo
niższej mocy, potrafi wycisnąć więcej soku i to z rzeczy, co do
których nawet nie wiedzieliście, że można – my próbowaliśmy
już ziarna zbóż i ziół, ciekawym eksperymentem były kłącza
imbiru :).
Fakt faktem, była droga –
ale zdrowie nie ma podobno ceny, a ułatwienie w przygotowywaniu
nalewek wystarczyło, by przekonać Janka ;).
No i żeby nie być
gołosłownym – dzisiaj na obiad "uparowana" ryba, góra
selera i marchewki oraz doskonałe brokuły – a wszystko z
dodatkiem soku z jabłek i buraków.