Jesień w pełni – taka
trochę zmienna, ale to nie szkodzi, bo właśnie w ubiegły weekend
zaskoczyła nas prawdziwie letnią pogodą. Było po prostu zbyt
pięknie, by siedzieć w domu – zapakowaliśmy więc trochę
prowiantu, zapasowe pieluszki (Zuzia lubi urządzać nam
niespodzianki, ale póki co ma niewielki repertuar...) oraz Naszą
Główną Bohaterkę wraz z zestawem ciepłych ubranek, wózkiem i
chustą – i po prostu wyszliśmy z domu.
Większość życia
spędziłam w cieniu Ślęży – i od dziecka uwielbiałam na niej
być. Wiedzieliście, że jest na niej jeden z najsilniejszych w
Polsce i na świecie Czakramów – a więc miejsc, w których nasza
Ziemia najkorzystniej na nas wpływa? To po prostu nie-sa-mo-wi-te,
jak dobrze potrafi się czuć człowiek po nawet krótkim tam pobycie
– a my przecież nie zamierzaliśmy być tam krótko :).
Najwspanialsze w Ślęży
jest to, że jest tak bardzo różna – można na nią wejść z
wózkiem, a można też przeżyć emocje związane nieomalże ze
wspinaczką. Ja wciąż odkrywam tam nowe, piękne miejsca. Nie
wszędzie możemy jeszcze wziąć Zuzię – więc zabawiliśmy się
w mieszczuchów i wybraliśmy trasę dla średnio rześkich emerytów
i młodych rodziców :).
Na parkingu pojawiały się
już pierwsze samochody z wrocławską rejestracją, Zuzia dzielnie
spała – a my szliśmy. Obudziła się przy posągach – i
wyraźnie jej się podobały. Podobnie jak drzewa i liście – i
motyl, który błąkał się między nimi. Pogoda była po prostu
cudowna – a Zuzia niesamowicie skupiona i dzielna. W pewnym
momencie zaczęła cicho coś do siebie gaworzyć – ale nie
zapłakała ani razu!
Godziny mijały jak szalone
– a my stanęliśmy na szczycie. Trochę wiało – ale nie czułam
jeszcze chłodu zimy, słoneczko zaś robiło, co mogło. Jeszcze
tylko poklepanie Niedźwiedzia, szybki posiłek – i wyruszyliśmy z
powrotem, omijając wspinające się z determinacją staruszki z
kijkami i bladych z wyczerpania mieszczuchów ;).
Wycieczka była wprost
niesamowita, Zuzia zachwycona – a ja nie mogę się doczekać,
kiedy zacznie wspinać się z nami na własnych nóżkach.
0 komentarze:
Prześlij komentarz